Nostradamus contra Kontrolerzy umysłów

Pamiętam swoje dojrzewanie do badania przepowiedni Nostradamusa. Długo nie zdawałam sobie sprawy, jak dalece dzieło Nostradamusa zostało zmanipulowane i służy od dawna do wprowadzania ludzi w błąd oraz budzenia przesądnego lęku przed nieuchronną przyszłością.

Ktoś się tym posługuje świadomie, aby wywołać popłoch i osiągać to, co sobie zaplanował. Zaczęło się od Otto von Bismarcka, który pierwszy zaczął grę z łamaniem woli walki i nastawienia Francuzów podczas ataku na Francję przy pomocy sfałszowanych czterowierszy.

Bo, czy znajdzie się ktokolwiek, kto na hasło „Nostradamus” nie ma od razu głębokich skojarzeń typu: „Nieomylny, straszny, niesamowity wizjoner itp.”, a jednocześnie przechodzi go dreszcz, jakby stanął oko w oko z Fatum, taki dreszcz, jaki z lubością wywołują u siebie dzieci opowiadające sobie cichutko o strachach, duchach i zmorach?
Oczywiście, są też tacy, którzy na te skojarzenia reagują przewrotnie. Od razu głos podnoszą: „Samospełniająca się przepowiednia! Nie ma nieomylnych proroctw! Wszystko zależy od naszych myśli i woli!”

Nostradamus stał się postrachem tych i tych. Jedni boją się tego, co przewidział, inni straszą jego wizjami, że się spełnią, jeśli nie zmienimy (zabobonnego oczywiście) przekonania, że jego przerażające wizje są nieomylne. A tym samym twierdzą, że świat daje się naprawić i poprawić.

Są wśród nich też tacy, którzy sycą się „pomyłkami” Nostradamusa, nie chcąc zdać sobie sprawy z tego, że są to pomyłki tłumaczy z francuskiego i omylnych interpretatorów, a nie samego autora. Oraz tacy, którzy podkreślają radośnie istnienie wielu interpretacji jednego tekstu i fakt, że można do niego dopasować kilka różnych wydarzeń. Zatem cała sprawa nie jest warta zastanowienia się nad nią i straty jakże cennego czasu!

Hm, tymczasem był to taki zrównoważony, wrażliwy, inteligentny, dowcipnie przewrotny (nie bez pewnej uszczypliwości) lecz uprzejmy człowiek, który zawsze przede wszystkim starał się nikogo nie urazić ani nie przestraszyć! Wiele razy urywał wątek wiodący w mroczne przestrzenie, mówiąc, że „nie chce zajść za daleko, aby niepotrzebnie nie przestraszyć ludzi”. Że są kwestie ukryte i okultne, „ciemne sekrety książąt” i potajemne spiski, okrutne machinacje, których jest w pełni świadomy, ale nie będzie ich rozgłaszał, „aby nie gorszyć dobrych” ani nie dawać powodu do dumy nikczemnikom, którzy będą kiedyś rządzili.

Tak, nie zależało mu na opinii nieomylnego, był daleki od pysznienia się swoją wiedzą. Wiele przemilczał, lub tak rozdrobnił i rozsiał po różnych utworach, że nie sposób tego zebrać w całość bez jakiegoś jasnowidzącego impulsu albo choćby wiedzy o różnych ujawniających się faktach.
Po wielekroć także opisał własne reakcje na obrazy przyszłości i poprzez nie dawał do zrozumienia czytelnikom skalę grozy, jaka stoi przed ludzkością. Wspomina o przeszywającej jego trzewia trwodze, przejmującym drżeniu i lęku przy opisywaniu niektórych wydarzeń, wylanych własnych łzach i modlitwach, jakie kierował do Boga i Przeznaczenia.

Na pewno nie był próżny i nie zapisał swych proroctw po to, aby wynieść się ponad innych. Owszem, uważał się za proroka, podobnego biblijnym wielkim prorokom. Mającego ludzi ostrzec i pouczyć. Nieomylność jego wizji płynie z tego, że zsyłał je Najwyższy, a nie jakaś inna „prawie Boska potęga niebieska”. Najwyższy zaś JEST nieomylny i zna zakończenie, bo… jest źródłem wszelkich wydarzeń.

Nostradamus nie oszalał, nie popadł w depresję ani euforię czy manię, zachował do końca wielką równowagę umysłu, dobroć i pogodę ducha. Stać go było na cieszenie się życiem codziennym, dowcip i przekorę, nie ustawał w badaniach rzeczywistości i dociekaniach istoty rzeczy.

Wielu komentatorów usiłuje przedstawiać go jako osobę oświeconą, w takim razie nie mogącą mieć nic wspólnego z ciasną katolicką doktryną. Według nich, jeśli wspomina się o jego manifestowanej wierności kościołowi rzymskiemu, to zaraz podkreśla się historyczne czasy, że inkwizycja, że stosy, że zagrożenie, i każdy jasnowidz musiał nosić maskę i fałszywie wychwalać księży, aby nie zginąć.
Nazywają go Magiem z Salon, suponują szefowanie starożytnemu tajnemu stowarzyszeniu, na co nikt nigdzie nie znalazł najmniejszego dokumentu i potwierdzenia, ostatecznie podkreślają dziadka-żydowskiego konwertytę. Z czego wzięło się jego nazwisko, bowiem ochrzczonym Żydom nadawano nazwisko miejsca, gdzie dokonany został obrządek, w tym wypadku był to kościół Nostre Dame, Naszej Pani.

Nie znalazłam potwierdzenia w jego tekstach, że Nostradamus znał hebrajski, być może znał jakieś podstawy, ale nie na tyle, aby czytać książki w tym języku. Biblię czytał w wersji łacińskiej. Jego dziadek zaszczepił w nim zainteresowanie astrologią i cudownością świata, a nie kabałą żydowską. Posługiwał się swobodnie, jak wszyscy wykształceni ludzie w całej Europie łaciną, znał też grekę i Homera w oryginale. Po łacinie były dostępne w tej epoce boomu na drukowane książki (można ją w pewnym sensie porównać z epoką internetu, otwarcia nowej przestrzeni komunikacji idei i informacji) wszelkie dzieła starożytnych historyków, biografów, filozofów, alchemików i astrologów. Na łacinę (tak jak teraz na angielski) skwapliwie tłumaczono dzieła arabskich i perskich uczonych, lekarzy i astronomów-astrologów. Był oczytany. Bez trudności posługiwał się cytatami z popularnych autorów w jego czasach.

Przy tym wszystkim zachowywał zawsze poprawne związki z niskimi i wysokimi przedstawicielami kościoła katolickiego, do legendy przeszła jego pobożność. Nigdy niczego mu nie zabraniano ani nie oskarżano, choć w utworach prozą wytykał wady kościołowi i jego przedstawicielom, i wieszczył mu smutny koniec. Jego utwory nigdy nie dostały się do indeksu ksiąg zakazanych. I to nie był efekt sprytnego kamuflażu czy potajemnego poparcia. A raczej jego prostolinijnej wierności Bogu pojmowanemu wewnętrznie, bezpośrednio, nie poprzez zewnętrzny sztafaż i system. Trafił nią od razu w serca tak samo prostych jak uczonych ludzi, i prędko ze swoimi dziełami pod przysłowiowe „strzechy”. Bo już uniwersytecka wiedza i współczesna nauka wyrzekła się go dokładnie i to też o czymś świadczy…

Trzeba dodać, że był Prowansalczykiem, zatem druidem, po naszemu wiedunem i szeptunem. W jego stronach było to zwyczajne, tak jak wciąż bywa na polskim Podlasiu. I nikt niczemu się nie dziwił, a szanował i czcił ludzi obdarzonych wrodzoną mocą widzenia i leczenia.

Tak trudno niektórym jest uwierzyć, że potrafił zwyczajnie pogodzić swoją Wiedzę z wiarą, a wiarę z oficjalną religią. Ale naprawdę nic nie wskazuje na to, że miał z tym jakiś problem! I że coś „tajemnego”, „ezoterycznego” ukrywał.
Choć przemilczał, wzorem wielu renesansowych myślicieli, szczegóły, dostępne jedynie w doświadczeniu, a nie teorii. Trwał na ścieżce odwiecznej gnozy, specjalnie w Prowansji  żywej od czasów starożytnych.
Twierdził, że nie używa żadnych „magicznych sztuczek”, aby wywołać wizję. Nie ma powodu, aby mu nie wierzyć! Opowieści o specjalnym „czarodziejskim” lustrze, wdychanych narkotycznych oparach, przywoływaniu duchów i demonów albo upijaniu się absyntem, moim zdaniem trzeba między bajki włożyć, jako wynalazki racjonalistów nie potrafiących pojąć, że coś takiego możliwe jest się zdarzyć. Wizje spadały na niego same, naturalnie, w „limfatycznym tygodniu”, izolował się wtedy od bliskich i spraw codziennych, pisał i liczył. Najprawdopodobniej były wywoływane oglądaniem horoskopów, które dokładnie analizował. Nakładał na nie cykle zewnętrznych planet, „wielkie koniunkcje” Jowisza i Saturna, jakieś własne obliczenia cyklów i leciał… w dalekie przestrzenie czasu i miejsc.

Jednym słowem często, zwłaszcza w utworach prozą odwoływał się ostatecznie do Boga jako mocy wyrokującej i sprawczej, zdolnej ustrzec wiernych Mu ludzi przed niebezpieczeństwem, lub nawet wyłowić z toni przeznaczenia.

Jeśli podkreślał nieuchronność wydarzenia, to tylko wobec tych, którzy usiłują rządzić tym światem i sprzeciwiają się woli Najwyższego (którą im przez niego oznajmił). Mówił: Tak, dokonacie tego, co sobie zaplanowaliście, ale w pewnym momencie utracicie kontrolę nad wypadkami i skończycie marnie, zabici rozsiewanymi przez siebie zarazkami chorób, w wielkich katastrofach albo zawiśniecie na sznurze!

Swoją drogą nadzwyczajną Bożą ochronę również przepowiadał, a zatem jest ona od początku wpisana w los indywidualny niektórych ludzi, a poprzez nich całej ludzkości i planety. Znał paradoksy. „Panie, zechciej ustrzec wielkiego księcia przed tym, co nieuchronnie mu się zdarzy…”… Podkreślał sprawczą moc zbiorowej modlitwy i zbiorowego nawrócenia. Nie wnikał w zawiłości doktrynalne i konflikty na tym tle.

Doskonale wiedział o tym, do czego jego proroctwa zaczną służyć przedstawicielom władzy. Że będą nie tylko wyśmiewane, ale i przeinaczane oraz fałszowane. Przez oszczerców, bezczelnych, zbyt pewnych siebie potwarców i ignorantów usiłujących z-nie-ważyć słowo Pana. Nie Nostradamusa. Bo Nostradamus był jedynie pośrednikiem. Dlatego, jeśli oglądacie sfałszowane filmy amerykańskie o Proroku z Salon (w których nigdy nie ma ani jednego specjalisty z Francji, a wypowiadający się nie znają oryginału, bo nie znają francuskiego!), czytacie z wypiekami na twarzy czterowiersze wątpliwego autorstwa z angielskiego, a nie francuskiego, tak przedziwnie pasujące do sytuacji i do tego napisane straszącym apokaliptycznym tonem (otóż wierzcie mi, w oryginale tego tonu NIE MA!), wprawiającym w drżenie podświadomość, to bądźcie pewni, że ciemna strona właśnie robi kuku waszym mózgom i świadomości. Że ustaliła sobie plan (plan, który doskonale poznał Nostradamus i jego skutki opisał), i posiłkując się nazwiskiem Wizjonera wciska wam kit, że tak musi i ma być i chce kontrolować wydarzenia kontrolując wasze umysły!