1. Dobre filmy

Podaję tytuły dobrych filmów zawsze wartych obejrzenia, nie raniących serca ani duszy.

Dobre to znaczy dobre i ludzkie. A nie tylko ciekawe czy drogie, albo z dobrą obsadą. Od jakiegoś czasu tylko nimi się raczę, dbając o swoją Psyche. Żadnych horrorów, kryminałów, depresantów, seksualnych przegięć i wygięć. Wciągnęła mnie ostatnio animacja, bo wizje i sny z wyższych poziomów, okiem Obserwatora, są jak rysowane i animowane i pewnie zawsze takie były, i musicie to wiedzieć.

– 3 pierwsze części „Gwiezdnych wojen” – nawet gadające sympatyczne roboty się nie zestarzały. Nie mówiąc o technologicznych obrazowaniach. W tych filmach dokładnie widać przestrzeń wielowymiarową, dostępną w snach, dlatego pewne sytuacje niemożliwe w rzeczywistości w filmie się dzieją i już. Np. bohater na czubku wieży wiszący w kosmosie nad przepaścią bez żadnego kombinezonu. Jabba to oczywiście egregor pochłaniający energię wyznawców, dla Śniących to oczywiste.

– „Epoka lodowcowa: przygody dzikiego Bucka” – 2022, animacja, prod. am.-kan., reż. John Donkin, któraś z kolei opowieść ze świata lodu, bardzo zabawna, choć wykoncypowana na bazie nowoczesnej nauki oraz poprawności politycznej i genderowej, ale zgrabnie. Mamy zatem słoniowych mamę i tatę opiekujących się dwójką niewłasnych bliźniaków nieokreślonej płci, armię raptorów zahipnotyzowanych ogniem przez złośliwego i zakompleksionego dinozauroida z przerośniętym mózgiem, który chce zawładnąć światem szczęśliwych wolnych istot, wprowadzając weń swoje zasady rodzące konflikt, szalonego jednookiego (!) Bucka, uwodzicielską skunksicę, której mocą jest cuch powalający wrogów na odległość, dobroduszną tyranozaurzycę, którą bolą zęby i dobre zakończenie.

– „The Maker” – 2011, animacja, prod. austral. reż. Christopher Kezelos, film trwa 5 minut, i jest to przypowieść o czasie, stworzeniu i celu istnienia. A także o tożsamości i świadomości jako takiej. Graficznie ciekawa. Stwórca ma postać królika z krzywymi ludzkimi zębami. Klucze wiolinowe służą za pieczęć Alfy i Omegi, tworzących zakres częstotliwości.

– „Klaus” 2019 – animacja, prod. Hiszpania, reż. Pablo Pablos, Anna Apostolakis-Gluzińska. Skończenie dobra i dowcipna opowieść, bazująca na legendzie św. Mikołaja mieszkającego w Laponii i odbierającego listy od dzieci. Klaus jest listonoszem, który nakręca całą bajkę, przy okazji przemieniając się z roszczeniowego leniucha w odpowiedzialnego człowieka. Można prześledzić skąd się bierze zło w ludziach i jak je można pokonać. Także znaleźć kontekst ogólnoświatowy.

– „Opowieści z Ziemiomorza” – 2006, anime, prod. Japonia, wg Ursuli LeGuin, niektórzy mówią, że nie oddają klimatu książki, ale komuś, kto jej nie zna z pewnością się spodoba. Zawsze odpadałam od literackiego pierwowzoru, ale filmy na kanwie ziemiomorskich historii „mi wchodzą”. Opowiadają one historię wyłaniania się światów wyższych ze źródła, a z nich ziemskiego, gdzie toczy się pojedynek sił dbających o równowagę z zakłócającymi ją. Relacje ludzkie wartościowe, no, i ta ważna kwestia Cienia i problemu z jego integracją, która uruchamia moc smoka, czyli Kundalini. A Japończycy smoka mają we krwi, wiadomo. Ponadto bliżej im geograficznie i mentalnie do Chińczyków, naturalnych strażników Tao niż nam białasom.

– „Animatrix” – 2003, prod. am.-jap. Film braci Wachowicz, 9 opowieści matriksowych, bardzo niezwykle pokazanych dzięki animacji i komputerowym sztukom, o treściach wziętych zapewne ze snów, podobnie jak ze snów wzięło się Ziemiomorze. Wiele z tych historii z przyszłości zaczyna się rodzić na naszych oczach teraz, więc niewątpliwie pochodzą z wyższowymiarowego źródła, do którego bracio-siostry Wachowskie mają niewątpliwie podłączenie (mieli, bo odkąd zmienili płeć jakoś stracili swój geniusz). Odnajduję w nich ducha swoich wielu widzeń i przeżyć poza-matrycowych. A ostatnia opowieść mnie powaliła, w skrócie relacjonując moje z ostatnich kilku lat duchowe doświadczanie sztucznej inteligencji, świadomości Jaźni, wcieleń, biegu rzeczy w czasie, klątw i zapisów programowych manifestujących się w roli długich czarnych robali i co tam jeszcze można doznać i wymyślić. Film obejrzałam po raz pierwszy teraz, w 2022.

– „9” – 2009, animacja, prod. USA, reż. Shane Acker, świat postapo, w sepii, brązie, brudnej żółci i czerwieni, świat ciemnej strony, bez prawdziwego światła, zniszczony po wielkiej wojnie ludzi. Walka toczy się jeszcze pomiędzy kukiełkami stworzonymi ręką wynalazcy, zaopatrzonych w jego pamięć, rozczłonkowaną, a zdolną odbudować wynalazek Machiny (sztucznego Mózgu wykorzystanego przez totalitarnego tyrana do destrukcji świata). Kukiełki mają liczby i charaktery związane z nimi, co rozpozna każdy numerolog. Są też fragmentami duszy konstruktora Machiny, istnego władcy ale i sługi Czasu. Ukazują się co rusz znajome symbole, bliźniąt, Księgi, Papieża (Arcykapłana), ptaka, Siłacza, jak inne w szeregu archetypów. Mimo cienia są uczucia, ludzkie, serce, poświęcenie, wspólnota, solidarność, przyjaźń, szacunek i one na swój mikry przejawiony sposób w końcu zwyciężają, gdy pochłonięte przez Machinę kukiełki doprowadzają ją do autodestrukcji, same przechodząc w wymiar duchowy.

– „Wszystkie stworzenia duże i małe” 2022, serial ang. wg słynnej powieści Jamesa Herriota, angielskiego weterynarza-literata. To nie pierwsza wersja filmowa. Parę dziesiątek lat temu oglądałam w TVP serial bodajże BBC na kanwie książki, niezwykle dowcipny i zabawny, gdzie bohater co rusz wkładał rękę po łokieć krowie pod ogon. Ten zapowiada się mniej śmiesznie, bo został wydłużony, ale jest porządnie zrobiony i w stylu przedwojennej epoki i angielskiej prowincji zachowującej jeszcze XIX-wieczną mentalność. Są dobrzy ludzie, choć może z dziwnymi charakterami, dużo zwierząt i nieskażonej cywilizacją przestrzeni krajobrazowej. Kontakt z przyrodą zachowany ku umocnieniu serc.

– „Istota serca”, film dok. o Carlu Gustawie Jungu. Wypowiedzi jego uczniów i współpracowników, szwajcarskich, amerykańskich okraszone zdjęciami i filmami z żywym Jungiem, wraz z jego wywiadami, które dawał na starość, pykając z fajeczki. Film ma pewien nastrój, któremu warto dać się poprowadzić. Bo zahacza o różne aspekty życia i refleksji, filozofii i doświadczenia, wniosków płynących ze śnienia i bycia w partnerstwie z nieświadomością. Ostatnie 10 minut to już konkluzja ostrzegająca na nasze czasy, a raczej początek końca, którego wizję miał Jung i pozostawił opis w nieopublikowanych papierach osobistych.

Czytając Swedenborga

„Dziennik snów 1743-1744” Emanuel Swedenborg

przełożył, przedmową i przypisami opatrzył Mariusz Kalinowski

Posłowie prof. Dr hab. Bolesław Andrzejewski

Dom Wydawniczy REBIS Poznań 1996 seria: „Spotkania z Mistrzem”

 

Emanuel Swedenborg (1688-1772), asesor Kolegium Górniczego, szwedzki uczony, wynalazca i filozof, w latach 1743-1745 zaczął przeżywać ostry „kryzys religijny”, manifestujący się przede wszystkim szeregiem snów symbolicznych, wizji o religijnym charakterze, zjawisk energetycznych w ciele, podczas których „człowiek wewnętrzny” (jak nazywał ciało astralne), oddzielał się od „człowieka zewnętrznego” (ciało fizyczne), towarzyszyły temu także przykre ataki negatywnych postaci, koszmary, straszenie i kuszenie. Doprowadziły one w konsekwencji do przemiany życia i ustanowienia nowych poglądów na świat i Boga, którym dał potem wyraz w wielu swoich dziełach. Rękopis „Dziennika snów” znaleziono w Szwecji w 1849 roku, blisko sto lat po jego napisaniu. Nigdy nie był przeznaczony do druku, miał charakter całkowicie prywatny.

Swedenborg używa do opisu procesów duchowych, którym zaczął zupełnie nagle podlegać – własnych sformułowań, możemy je teraz łatwo inaczej zaklasyfikować, aby lepiej przyswoić sobie jego doświadczenie według naszych współczesnych pojęć.

Przepływy energii, z którymi często potem łączy się albo oddzielenie się świadomości od ciała fizycznego, albo ekstatyczne stany wewnętrzne – nazywa dreszczami, lub konwulsjami. W kilku wypadkach rozdzielaniu się percepcji poszczególnych ciał towarzyszą dźwięki, huki i grzmoty, czasem gwizdy. Następują później spotkania w stanie głębokiego transu wizyjnego z bardzo wysokimi energiami oraz istotą, w której Swedenborg rozpoznaje Jezusa Chrystusa.

Każde takie spontaniczne wzniesienie świadomości kończy się prędzej, czy później próbą storpedowania jego efektów przez istotę, w której Swedenborg rozpoznaje Szatana, nazywając go najczęściej w dzienniku Kusicielem. Pojawia się on czasem w snach wizyjnych, albo kusząc do wstąpienia do jego partii, albo strasząc upadkiem w otchłań. W dzień atakuje go stanami percepcji, które Swedenborg nazywa „podwójnym myśleniem” i to chyba najlepiej opisuje ich istotę. Była to walka z własnym Cieniem, usiłującym powstrzymać dziejący się gwałtownie rozwój duchowy, ściągnąć umysł z powrotem w dół, ku ziemskim i zmysłowym sprawom. Swedenborg ratuje się wzmożoną koncentracją uwagi na Piśmie świętym i modlitwie, w końcu uczy się egzorcyzmów znakiem krzyża i przywoływaniem w wyobraźni obrazu ukrzyżowanego Jezusa podczas ataków Złego.

W snach wizyjnych pojawiają się różnorodne archetypowe symbole, począwszy od cudownego pałacu i ogrodu, królów i książąt, w których rozpoznaje „dzieci Boże” i świętych aniołów, poprzez świetliste litery, w których odczytuje najważniejsze prawdy duchowe, po wojnę z szatanem, otchłań, piekło i rolę Złego „pożerającego głowy”, czyli ludzkie świadomości.

W stanach rozdzielenia percepcji i obudzenia się w ciele astralnym rejestruje spotkania z gnębiącymi go najczęściej istotami upiornymi i duchami „różnego rodzaju”. Przyklejają się zawsze od pleców, obejmując go w pasie, często gryzą, lub ssą. W swojej bezradności wtedy zawsze z wiarą modli się do Boga i z rozwagą przyjmuje nawet tak przykre nauki na własny temat, odczytując je jako obraz własnej pychy i upadku w grzeszny świat, który go omotał.

W snach ukazują mu się także symbole zwierząt, ryczącego straszliwie niedźwiedzia (nieokiełznana chciwość mocy), koni, węża, psów i smoków.

Są także sny erotyczne, ale w tym wypadku Swedenborg okazuje się człowiekiem tak akceptującym własną seksualność, że nawet Kusiciel rzadko używa tego sposobu do straszenia go, czy dręczenia. W snach o rozkoszy, stosunkach z kobietami odnajduje na ogół wiedzę o duchowym związku duszy z Bogiem, a seksualna błogość staje się obrazem najwyższej ekstazy, możliwej do świadomej kontemplacji w głębokim transie i upojeniu duchowym.

Cały ten czas – mimo naporu wydarzeń poza-materialnych, w których tak łatwo się zgubić – Swedenborg nie traci ani na chwilę zdolności rozróżniania jawy od snu, obiektywnego przyglądania się i rejestrowania zjawisk, którym podlega, mało tego – rozumie swoje sny i wyciąga z nich logiczne, głębokie wnioski na bieżąco. Być może nie są to wszystkie możliwe do wyciągnięcia wnioski, ponieważ nie ma on takich informacji, które posiadają już współcześni ludzie Zachodu (dzięki wymianie kulturowej pomiędzy kontynentami i religiami). Wychwytuje jedynie to, co może pojąć umysł wykształcony na Biblii i chrześcijaństwie. A przecież kilkakrotnie co najmniej otrzymuje podpowiedzi kim jest w sensie duchowym (przeżycie z nadaniem mu nowego imienia, albo awans na jednego z nieśmiertelnych, także wielokrotne łatwe schodzenie po drabinie do otchłani). Logiczny umysł pracuje cały ten czas nad stworzeniem nowego, szerszego systemu światopoglądowego, w którym zmieściłoby się to, co przyjmuje jako ważne doświadczenie i wiedzę ze strony duchów, aniołów i Syna Bożego…

Stopniowo ten gwałtowny i zupełnie spontaniczny proces rozszerzania percepcji i zaglądania w inne przestrzenie duchowe doprowadził Swedenborga do zbudowania logicznego i starannie przemyślanego systemu, w którym zawarł całą manifestującą mu się parapsychicznie wiedzę. Zmieścił go w szeregu książek, które w rezultacie stały się zalążkiem i podstawą dla założonego przez jego uczniów i następców Kościoła Nowego Jeruzalem, który do dziś rozpowszechnia wizje i teorie Emanuela Swedenborga na całym świecie.

20 i 7

Pytyja śni:

Młodzi kupują małe mieszkanie, urządzają się, po latach kupują większe, przeprowadzają się. Wizytuje ich stara matka, rozpalająca w żelaznej kuchni ogień. Drzwiczki piecyka są pęknięte, cegły w rozsypce, ale ogień jeszcze grzeje niezgorzej. Towarzyszy temu wiadomość, podawana przez głos:
– Świat będzie się rozwijał jeszcze do 2030 roku. Na trzy lata wcześniej, w 2027 zaczną się kłopoty, by narosnąć i uderzyć w ludzkość ogromną epidemią, która łatwo się nie skończy. Cywilizacja się z tego już nie podźwignie. Wszystko się zmieni. 

Martwe miasto

Sen Pytyi:

Jadąc pociągiem studiuję niewielki objętościowo tekst przetłumaczonej książeczki, napisanej przez Nostradamusa. Są w nim konkretne naprowadzenia na sposób odkodowania czasu w jego zapisach. Zwracam uwagę na zdanie, które brzmi mniej więcej tak:
„Astronomowie i uczeni w dziedzinie czterech godzin kejli kejli, że chodzi o pory roku.”

Dalej znajduję rysunek przedstawiający horoskop w okręgu, podzielony na cztery części, odpowiadające porom roku. Każda ćwiartka wypełniona jest zapisem liczb w kilku rządkach prowadzonych od góry do dołu, w słupkach inaczej mówiąc. Chodzi o daty, w oczy rzuca się liczba 28, którą odnoszę do 2028 roku. Niestety cyferki są tak malutkie, że można by je odcyfrować jedynie pod lupą. Każda ćwiartka różni się od innej kierunkiem prowadzenia słupków, w tym jest tajemnica kolejności odczytu, choć nie mam pojęcia jak to pojąć.

Kolejne dziwne zdanie brzmiało:
Sirene terreste es nonsens – w jakimś romańskim narzeczu. Znaczy: Syrena naziemna to nonsens. Przypominają się przepowiednie o ukazaniu się Nereidy i ryb ziemno-wodnych na plaży.

Wysiadam z pociągu. Znajduję się w jakimś dużym mieście zachodniej Europy, niewątpliwie w przyszłości. Miasto jest wyludnione. Pojawiają się z rzadka na ulicach grasujące jeszcze bandy, kradnące resztki żywności. Znajduję schronienie w jakimś opuszczonym, na poły podziemnym budynku. Mam już tylko ostatni herbatnik, który liżę, a nie jem, aby na dłużej starczył. Naprzeciw stoi wysoki blok, jeden z wielu w tej ludnej niegdyś dzielnicy. Opustoszały, jak wszystkie inne. Choć można zauważyć czasem ruch w niektórych oknach. Nieliczni robinsonowie jeszcze trwają w blokowiskach, żywiąc się zapewne zapasami, lub kradzieżami zasobów z opuszczonych mieszkań.
Jestem młodą dziewczyną. Niedawno jacyś grasanci zgwałcili mnie na ulicy, pozostaję nieufna i rozmyślam uporczywie o sposobie ratunku z tej beznadziejnej sytuacji. Wiem, że żywność można wyprodukować jedynie na wsi i trzeba mi się wydostać z miasta i dotrzeć do jakiejś wspólnoty rolniczej. Tylko jak?
Pojawiają się nagle w „moim” budynku jacyś młodzi chłopcy. Boję się ich, ale ujawniam się i przedstawiam im swój plan na przyszłość. Z miejsca zaznaczając, że nie przetrwamy, jeśli będziemy egoistycznie walczyć jedno przeciw drugiemu. Musimy się zjednoczyć i pomagać sobie wzajemnie z poświęceniem, wtedy jedynie mamy szansę przeżyć…
Wizja skończyła się panoramicznym widokiem wielkomiejskich blokowisk, pustych, bez ludzi, bez życia…

Słodka krew

Monika Hauf w swojej książce podsumowuje wnioski z wielu opowieści średniowiecznych poetów o Graalu na temat tego, czym Graal mógł być. Na ogół to kielich lub misa, w które Józef z Arymatei zebrał krew Jezusa, lecz w tekście Wolframa von Eschenbacha nie jest kielichem, a kamieniem. Lapisem alchemików, jak się można domyślać. Kamień ów miał spaść z nieba, a pilnowały go anioły, które podczas buntu Lucyfera pozostały neutralne i za karę (choć do końca tego nie wiadomo) Bóg również strącił je na ziemię. Odtąd strzegą go chrześcijanie o czystych sercach.

Mówi Pytyja: Sięgnę do swoich wizji. Przez lata śniłam dziwne historie, w których wątki zaczęły się łączyć ze sobą w szczególny sposób, choć – zaznaczam – wciąż są oderwanymi cząstkami czegoś, czego pojąć w pełni nie umiem. W pewnym sensie dotyczą kwestii Graala, choć opowieść, która do mnie schodzi bywa nieco inna.

W czasach nieokreślonych, a może na koniec wszystkich czasów, podczas przepływu Fali „spadł” na ziemię (choć była to świadoma decyzja pilotów) statek, napędzany energią dwojakiego rodzaju. Mógł podróżować równie dobrze przez niższe światy. Na ogół przebywa w 4 wymiarze, lecz potrafi zmaterializować się również w 3 i funkcjonować nawet w warunkach nieznośnych dla światła duchowego. Można sobie wyobrazić jak cennym kąskiem jest dla demonów, które przejmując go znalazłyby drogę w światy wyższe, wprost do serca Króla…
Istoty pozostały, gdyż towarzyszą KSIĘŻNICZCE (czasem mowa jest o Królewnie). To ukochana córka Króla Południa spod znaku Byka, do którego należy ogromna flotylla statków, ciągnących przez naszą Galaktykę. Księżniczka postanowiła zostać na Ziemi w momencie, gdy podobne im wszystkim istoty musiały z jakichś względów (być może przesunięć kosmicznych) szybko ją opuścić. Była to jej własna i nieodwołalna decyzja, narażająca ją na śmierć, lub na coś jeszcze gorszego… Póki żyła było pewne, że Ziemia nie zostanie zniszczona przez kosmiczną armię wojującą z siłami, które przejęły naszą planetę… Towarzysze, którzy z nią pozostali, królewscy strażnicy, postanowili ją chronić, aż do czasu powrotu Króla, który miał wypaść za kilka tysięcy lat.

Tak, Księżniczka miała w sobie coś wyjątkowego, to coś jest związane z jej krwią. W pytyjskich snach musiała pić krew zwierząt, aby utrzymać się przy życiu, było to coś w rodzaju porfirii (choroby genetycznej trapiącej przedstawicieli starych rodów, wiążącej się także z nadwrażliwością na światło). Ona, jak i tajemnica pojazdu oraz istot, które w niej mieszkały była utrzymywana po potopie w egipskim Labiryncie. Zresztą pojazd w specyficzny sposób istnieje poza czasem, może jednak ukazywać się tym, którzy znają do niego ścieżkę.
Drogę do serca Labiryntu odnalazł niegdyś młody chłopiec, sługa kapłanów, prawdopodobnie żydowskiego pochodzenia (można by go nazwać umownie „Józefem”), który odkrył w podziemiach ogromną salę z basenami, gdzie kąpały się… dinozaury, dokarmiane przez pilnujących je jasnowłosych ludzi krwią i mięsem ofiar, składanych im przez egipskich wyznawców świętego krokodyla oraz… żydowskich kapłanów, którzy wtedy przebywali w Egipcie i pełnili ważne funkcje. Chłopiec, wtajemniczony przez Rudzielca (tu przypomnę, że rudy był np. król Dawid, rudy kolor włosów to także oznaka zmieszania krwi dwóch ras, północnej i południowej, a w opowieści o Graalu to Merlin był dzieckiem diabła i czystej dziewicy, czyli jednoczył w sobie żywe sprzeczności) narodził się (w sensie zmaterializował, przeszedłszy świadomie przez wrota czasu) w VI wieku w Anglii, jako król Artur. On przekazał wiedzę wybranym ludziom, którzy poznali i mieli odtąd strzec dojścia do pojazdu, a sam został Wielkim Mistrzem zakonu, obiecując, że pojawi się na koniec jako zwycięzca. Tak naprawdę wiedział od Rudzielca, że już nim został w momencie odnalezienia drogi do centrum Labiryntu i odkrycia jego tajemnicy, co do tamtej pory nie udało się żadnemu człowiekowi, a gwarantowało utrzymanie cech wyższowymiarowych w trakcie trwania ery ciemności. Każdy z wtajemniczonych przez niego „rycerzy okrągłego stołu” poznał jakiś fragment wiedzy (mapy, planu, kalendarza), która miała odtąd zacząć funkcjonować w czasie i spróbować przetrwać okres średniowiecznego mroku.
W ślad za nim podążył stary człowiek, który zabłąkał się w Labiryncie, lecz uporem swoim zdołał zgromadzić znaczną energię i popleczników, na bazie kultów szamańskich…

Tajemnicę posiedli templariusze i rozrzucili puzzle w ściśle wyznaczonych i znanych sobie miejscach Europy, gdzie mieli swoje komandorie. Pytyja widzi trzy rzeki posiadające delty, trzy wieże (baszty) zbudowane przy nich, tworzące na mapie trójkąt. W niektórych kościołach umieszczono symbole naprowadzające na następne miejsce, to rodzaj przestrzennego labiryntu, który poszukiwacz Graala musiałby przejść od miejsca do miejsca, aby rozplątać węzeł. Jedna z tych wież, na którą jest wskazówka w pewnym nadmorskim kościele stała jeszcze w połowie XI wieku na brzegu morskim, który w tej chwili zamienił się w jezioro klifowe, ruiny są tam do dzisiaj. Prowadziła do niej droga wywiedziona z kościoła zbudowanego na zamieszkanym półwyspie w kształcie krótkiej maczugi o nazwie zaczynającej się na I (Inuen?), brzmiącej w tamtych stronach obco. Kościół, wraz z całym półwyspem został wkrótce zalany przez morze, w tym miejscu jest jednak o wiele płycej, a fundamenty budowli istnieją do dzisiaj na dnie morskim. Wieżę z białego kamienia nazywano Strażnicą.
Dojście do pojazdu zostało w ostatniej chwili przeniesione i droga zmieniona.
Towarzysze Księżniczki, ukazujący się wtajemniczonym stworzyli system, który miał wytwarzać podwyższony poziom energii, wydzielanej przez grupy ludzkie w czasie zbiorowych przeżyć religijnych. Energia ta była niezbędna do podtrzymywania życia Księżniczki i funkcjonowania pojazdu. Emocja miłości powiązana z zaakceptowanym cierpieniem wiązała ze sobą sprzeczne cechy (światło i ciemność), skierowując je w ekstazie w górę i uruchamiając Boską Moc. Być może wykorzystywano do jej utworzenia ślub czystości.
Z czasem jednak pokarmu/paliwa zaczęło brakować. Droga została ukryta, wtajemniczeni w nią ścigani i okrutnie zabijani. Wzrósł strach, a także niepewność, generowana przez kontr-poszukiwaczy, którym również zależy na przejęciu pojazdu, Stopniowo tajemne święte obrządki, takie jak ryt szkocki zostały przeinaczone i przejęte.
Narastające niebezpieczeństwo utraty pojazdu zmusiło 3 najbliższych towarzyszy Księżniczki do inkarnowania w ludzkich ciałach. Każdy z nich ma według przedsięwziętego planu 3 życia. Ogromnym problemem dla nich i dla powodzenia całej sprawy jest utrata pamięci po narodzinach.
Powtarza się przepowiednia w snach: Kiedy trzech, pochodzących z rodzin o starych korzeniach związanych z Wężem, spotka się i rozpozna, a każdy w swojej dziedzinie odgadnie ważną zagadkę przeszłości, wszyscy umierają, a gdy stanie się to po raz trzeci, narodzi się diabeł.

Cień Boga – Paw – Elias – Ogień

E.G.Bulwer Lytton „Zanoni”:
„…Zaledwie [raz] na lat tysiąc rodzi się istota zdolna przebyć drzwi straszliwe, prowadzące do zaświatów”.
„…Pomiędzy stróżami progu jest zwłaszcza jeden, który mściwą złością przewyższa swą całą rasę, którego oczy sparaliżowały najmężniejszych i którego nad umysłem potęga wzrasta w ścisłym stosunku do strachu.”

1934 rok, „Księga” Philip H. Lovecraft:

Z listu Philipa H. Lovecrafta:
„W sprawie „Necronomiconu” muszę przyznać, że ta potworna i odrażająca księga to po prostu wymysł mojej wyobraźni!”

1920 rok, „Nyarlathotep” Philip H. Lovecraft:
„Pełzający chaos…
Jestem ostatni…
Słucha mnie pustka…
…Wokół panowało potworne napięcie… Przypominam sobie ludzi o bladych, przejętych twarzach, szepczących ostrzeżenia i przepowiednie, których nikt nie ważył się świadomie powtarzać, nawet przyznać przed samym sobą, że je słyszał. Poczucie potwornej winy szerzyło się w całym kraju… Zdawało się, jakby świat, a może cały wszechświat, wyrwał się spod panowania znanych bogów czy mocy, by trafić pod kontrolę obcych sił. Właśnie wtedy Nyarlathotep opuścił Egipt. … pochodził ze starego, królewskiego rodu i wszędzie tłumy fellachów klękały na jego widok. Mówił, że powstał z ciemności dwudziestu siedmiu wieków i posiadł wiedzę pochodzącą spoza tej planety. Śniady, smagły i ponury, przybył wreszcie do cywilizowanych państw. Kupował dziwne przyrządy ze szkła i metalu, żeby składać z nich urządzenia niewiadomego przeznaczenia. Często mówił o nauce – elektryczności i psychologii – urządzał także pokazy własnej mocy, po których widzom odbierało mowę, a jego sława niepomiernie rosła… A kiedy Nyarlathotep odchodził, zabierał spokój, bowiem zawsze pierwsze godziny po północy wypełniały koszmarne wrzaski.”

TEN, KTO PRZEKROCZY BRAMĘ
NA ZAWSZE ZWYCIĘŻY CIEŃ
I NIGDY JUŻ NIE BĘDZIE SAMOTNY!

Złoty proch

Pytyjo, spójrz, oto złoty chrząszcz siada na twojej tablicy ściennej, na pół zakryty białą kartką papieru, co ciekawe z bardzo długim, prawie niewidocznym ryjkiem-ssawką, niegroźny pod żadnym względem, ale na swój sposób ciekawy…

Zapowiedź ziściła się listem od Nieznanego Informatora:

” Piszesz o graalu, exaliburze, mannie i innych ciekawostkach. Manna – to nazwa, która wzięła się z pytania faraona: „Kiedy będzie (man-na?)?”, A chodziło mu o monoatomowe złoto, mające postać białego, słodkiego w smaku proszku. Został on odkryty w świątyni Hatszepsut na Półwyspie Synajskim podczas badań archeologicznych, które potem, jako nie pasujące zostały prawnie utajnione. Wiem o tym z lektury opisującej badania pewnego amerykańskiego farmera z Arizony. Wyniki jego badań są zaskakujące, a wnioski pokazują w pełni obłudę współczesnego świata techniki i pieniadza.
Tak, czy inaczej opisy średniowiecznych alchemików i masońskich Mistrzów Rzemiosła są niezwykle precyzyjne. Oni znali i stosowali chemię średnich energii, współcześnie zakazaną na całym globie, bo transmutacja metali jest bardzo prosta. W tym momencie, gdyby się to wydało, złoto i inne metale szlachetne stałyby się tak popularne jak żelazo, czy aluminium. Cała ekonomia światowa oparta na parytecie złota straciłaby w tym momencie sens, stąd dążenie do globalnego pieniądza wirtualnego. Zachwianie chwilowe, kilkudniowe, systemu bankowego w skali światowej da wiecej negatywnej energii, niż wielkie wojny i ciężkie cierpienia. To pokazuje prawdziwych ogoniastych autorów i konsekwentnych realizatorów globalizacji.
A wracając do manny: monoatomowe złoto ma właściwość utraty masy, przejścia jej w inny wymiar i jest to proces termicznie kontrolowany i odwracalny. Mojżesz spalił na proch złotego cielca. Ale ze złota można zrobić tylko złoto, Biblia nic nie mówi o losach tego prochu, a to właśnie była manna, Jezus potomek Wielkich Rzemieślników, dokładnie wiedział o czym mówi w modlitwie pańskiej: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, ten chleb to manna ze złota jednoatomowego.
Blok kamienny posypany takim proszkiem traci na wadze, można go przemieścić jednym palcem i nie trzeba było do budowy piramidy wielkich ramp ziemnych, ani innych poronionych pomysłów. Budowle takie wznoszono, używając do budowy złota o specjalnych właściwościach. Być może i dzisiaj udałoby się w głębi piramid znaleźć drobinki tego złota. Ale ma ono też dziwne „cudowne” właściwości uzdrawiające, taki proszek podawany w ilości paru mg przez kilka dni usuwa najcięższe choroby, jakie dzisiaj zna świat, to w strefie materialnej, a w strefie niematerialnej, duchowej, powoduje zmianę świadomości ludzi, leczonych tym „preparatem”. Jest to więc lekarstwo dla ciała i ducha, stąd podświadome przywiązanie ludzi do ozdób i wyrobów ze złota.
W swoich wizjach jesteś cały czas w kontakcie z rzeczywistą historią, bo ta która do nas oficjalnie dociera jest peanem na cześć sprawującego władzę satrapy…”.

Trent

Z channelingu z Kajopejanami:

P: ….A teraz: kiedy Templariusze zostali aresztowani, oskarżono ich o oddawanie czci głowie, czaszce, albo bożkowi Bafometowi. Skąd wzięto te fałszywe oskarżenia, aby ich oszkalować?
O: Czaszka była z czystego kryształu.
P: Jaka jest definicja bożka „Bafometa”, którego oni czcili (jeśli czcili)?
O: Nosiciel Trent (The holder of the trent).
P: Co TO jest?
O: Szukaj.
(Sesja Kasjopejańska z 26 lipca 1997 roku)

Ze snu Pytyi:

Trzy koła, jedno w drugim, coraz mniejsze, jak trzy horoskopy idealnie ze sobą zgrane, na szczycie czwarte kółko, najmniejsze, czarne, nie przystające do tamtych, przeciwstawne i odrzucone.
Głos rzecze:
TRENT to trzy zjednoczone, jednorodzone, jednakie i czwarte, które jest osobno, inne, odrzucone i nie mające z trzema związku. To się odbywa osobno, ale razem i jednocześnie. Poprzez czwartego trzej doświadczają wiedzy.